Mój dzień i moje przemyślenia w "paru" słowach :)
Wczoraj była środa, jeden z siedmiu najgorszych dni tygodnia. Miesiąc temu zaczęła się szkoła. Mugolska szkoła. W mojej miejscowości nie ma aż tylu młodych czarodziejów by można było utworzyć oddział szkoły magii, a jestem już za stara by mieszkać w internacie (zresztą moja mama nie przeżyłaby rozstania). Mój tata
(mugol) nie uważa, aby nauka magii była ważniejsza niż wiedza zdobyta w ogólniaku. Mama, mimo że też mugolka popiera moją chęć magicznego rozwoju. Pozostają letnie kursy magii (mugolska szkoła zabiera tyle czasu, że brak go na wieczorne wykłady w jednej z internetowych szkół) , nauka przez internet i sowę.
Ale nie jest źle, w liceum, w mojej klasie są jeszcze dwie dziewczyny z magicznych rodzin, u nich tradycja magii kultywowana jest od lat...
Ale nie o tym teraz. A propos mugoli. Codziennie do szkoły dojeżdżam (o zgrozo!) tramwajem ( tak,tak wiem istnieje teleportacja, ale po pierwsze nie zrobiłam jeszcze kursu, a po drugie nie za bardzo spodobałoby się to moim nauczycielom i znajomym, nie mówiąc już o Ministerstwie Magii - za dużo świadków), a w nim jak wiadomo "chore tłumy mugoli".
Ja się pytam czy mugole w ogóle potrafią patrzeć! Nie dosyć, że jest tłoczno (ja bym pomyślała o zaklęciu zwiekszajaco-zmniejszajacym), to jeszcze u mugoli występuje całkowity brak zdolności przestrzennego myślenia! Najlepiej stanąć po środku wejścia, tyłem do niego, nie zważając na tłum na przystanku, który do owego tramwaju również chciałby się dostać... W takich wypadkach mam ochotę wyciągnąć różdżkę i strzelić zaklęciem prosto miedzy oczy. Niestety jestem jak ta żarówka, co wisi i grozi, a groźby nie spełnia... Pozostaje dalej tłuc się komunikacją miejską i przeżywać (nie)miłe przygody z niczego nieświadomymi mugolami.
O których więcej w następnych odsłonach "Z pamiętnika czarownika".
Wczoraj była środa, jeden z siedmiu najgorszych dni tygodnia. Miesiąc temu zaczęła się szkoła. Mugolska szkoła. W mojej miejscowości nie ma aż tylu młodych czarodziejów by można było utworzyć oddział szkoły magii, a jestem już za stara by mieszkać w internacie (zresztą moja mama nie przeżyłaby rozstania). Mój tata
(mugol) nie uważa, aby nauka magii była ważniejsza niż wiedza zdobyta w ogólniaku. Mama, mimo że też mugolka popiera moją chęć magicznego rozwoju. Pozostają letnie kursy magii (mugolska szkoła zabiera tyle czasu, że brak go na wieczorne wykłady w jednej z internetowych szkół) , nauka przez internet i sowę.
Ale nie jest źle, w liceum, w mojej klasie są jeszcze dwie dziewczyny z magicznych rodzin, u nich tradycja magii kultywowana jest od lat...
Ale nie o tym teraz. A propos mugoli. Codziennie do szkoły dojeżdżam (o zgrozo!) tramwajem ( tak,tak wiem istnieje teleportacja, ale po pierwsze nie zrobiłam jeszcze kursu, a po drugie nie za bardzo spodobałoby się to moim nauczycielom i znajomym, nie mówiąc już o Ministerstwie Magii - za dużo świadków), a w nim jak wiadomo "chore tłumy mugoli".
Ja się pytam czy mugole w ogóle potrafią patrzeć! Nie dosyć, że jest tłoczno (ja bym pomyślała o zaklęciu zwiekszajaco-zmniejszajacym), to jeszcze u mugoli występuje całkowity brak zdolności przestrzennego myślenia! Najlepiej stanąć po środku wejścia, tyłem do niego, nie zważając na tłum na przystanku, który do owego tramwaju również chciałby się dostać... W takich wypadkach mam ochotę wyciągnąć różdżkę i strzelić zaklęciem prosto miedzy oczy. Niestety jestem jak ta żarówka, co wisi i grozi, a groźby nie spełnia... Pozostaje dalej tłuc się komunikacją miejską i przeżywać (nie)miłe przygody z niczego nieświadomymi mugolami.
O których więcej w następnych odsłonach "Z pamiętnika czarownika".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz